środa, 29 lipca 2015

Raise your glass...

Ostatnimi czasy bardzo inspiruję się Olsztyńskimi blogerkami… przynajmniej z pochodzenia. Jedną z autorek Zrób To. no jest właśnie moja ziomka.  Monika, wraz z przyjaciółką prowadzi ostatnimi czasy taką motywacyjną, samorozwojową akcję na FB. Otóż, codziennie o 9 wstawiane są hasła do przepracowania ze sobą.

Wszystko to prowadzi do bycia najlepszą wersją samego siebie. Niczym Ewa Chodakowska sfery blogowej dziewczyny co rano mają dla nas kolejny trening. Póki co,  tak jak przy Ewie zajadam czekoladę i spokojnie obserwuję rozwój wypadków…

Sedno sprawy jest takie żeby odnaleźć swoją drogę. Swój cel w życiu, to co nada mu sens.  A przede wszystkim to co robimy najlepiej. Bo każde z nas chce się w życiu spełniać, najlepiej … właśnie najlepiej. 

W moim przypadku sprawa była przesądzona od minimalnie 26 lat. Życie samo wybrało. Ponieważ to co mi wychodzi najlepiej to mówienie. Przez silny wpływ mojego brata na rozwój mojego aparatu mowy nauczyłam się mówić przed zdmuchnięciem pierwszej świeczki. Pełne zdania sklecałam niewiele później i werbalizowałam swoje potrzeby w sposób zdecydowanie stanowczy.

Całe życie mam wiele do powiedzenia. Rzeczy mniej lub bardziej ważnych. Doszłam nawet do tego, że w swoim intrawertycznym ekstrawertyźmie wypracowałam metodę testowania nowych znajomych poprzez poddawanie ich próbie na wytrzymałość przyswajania bardzo dużej ilości treści mniej lub bardziej sensownych. Szybko odpadają osoby bardzo skupione na sobie, niezbyt bystre i te cholernie zakompleksione.

Ale nie o tym.


Najlepiej wychodzi mi gadanie i nic dziwnego, że do tej pory świetnie sprawdzałam się na stanowiskach wymagających dużej sprawności w mówieniu np. : barman, recepcjonistka czy handlowiec. Ostatnio natchniona akcją na FB wymyśliłam, że pójdę w nurt rozwojowy. Zapisałam się na studia w celu nabycia wiedzy bardziej specjalistycznej w konkretnej dziedzinie, podszkolę się w mówieniu i będę trenerem. Będę couch’em jakiego świat nie widział… a ludzie… ludzie będą chcieli tego słuchać!!!

poniedziałek, 13 lipca 2015

Ten pierwszy raz

Czas się do tego przyznać… Życiowo jestem kompletną dziewicą.

Serio, serio. 
Nigdy nie byłam pod namiotem, nigdy nie zaliczyłam spływu kajakiem, nigdy nie zdarzyło mi się zrobić fantastycznego jedzonka na ful wypasie, nigdy nie odwiedziłam festiwalu, nigdy nie mieszkałam sama... Jest jeszcze cała długa lista tych „nigdy”. Ale te wyżej wymienione w ostatnim czasie definitywnie rozdziewiczyłam.

Najpierw samotne mieszkanie, ale to żadne odkrycie. Powiem Wam, że mieszkanie w bloku jest trochę denerwujące- szczególnie jak wyprowadzasz się z 45m 2 tylko dla siebie do 25m2 … cóż począć? Do tego dopiero teraz kumam o co chodzi z denerwującymi sąsiadami- pozdrawiam Panią z pod trójki!!

Kolejny pierwszy raz to Open’er. W ciągu 2 dni minimalna ilość snu i maksymalna muzyki. Mumford and Sons, Hozier, Kasabian i Domowe Melodie… no cud miód i orzeszki. Tłumy spoconych ludzi, masa radości i pozytywnych emocji…Oraz jeden zagubiony Janusz.

Kolejne pierwsze razy to spływ i namiot. Wstyd przyznać panna Leśniczówka i do tego z Warmii. W promieniu 3km od mojego rodzinnego domu 3 poważne jeziora i rzeka. A ja jako ta lama. Musiałam się wyprowadzić do miasta żeby takie rarytasy odkryć… Tu też bardzo pozytywnie gdyby nie jedna kiełbaska…

I ostatni pierwszy raz na mojej zupgreatowanej liście… cudne jedzonko. Wynik natknięcia się na jagody, maliny i truskawki jednego dnia. Co na to P? ..”O k***a! :O” . I pozmywał po tym całym eksperymencie.. Tym bardziej, że 2 h wcześniej dostał pierś z kuraka gotowaną na parze z młodymi ziemniaczkami w mundurkach na to masełko i koperek plus mizeria.

Cóż.. poszalałam. Jeszcze trochę a wygryzę Martę Steward!