niedziela, 8 maja 2016

Pięć faktów i dwa małe wyznania o życiu singla

  Tym, którzy nie znają mnie zbyt blisko muszę wyznać, że mogłabym się doktoryzować z tematu życia singla. Jestem nim z pewnymi epizodami na związki w życiorysie. Nie żebym miała jakieś obiekcje, czy zbyt wysokie wymagania, tak po prostu się ułożyło. Chociaż moja babcia jest innego zdania, ale to już jest wbudowane w gen bycia babcią.


   Bawią mnie za to obiegowe opinie na temat bycia singla. Bo tu, jak wszystko w życiu, zawsze są dwie strony medalu. Poniżej kilka faktów:
  1.  Życie singla jest wygodne. Owszem, nie musimy tłumaczyć się nikomu, a jak gdzieś jedziemy to meldujemy się tylko rodzicom, że jesteśmy na miejscu. Planowanie dnia, tygodnia, czy wakacji też jest dużo łatwiejsze. Powiem Wam w skrytości tylko, że osobiście wolałabym mieć z kim się sprzeczać gdzie idziemy dziś po południu. Jakoś się nauczę J
  2. Życie singla jest spontaniczne. Brak drugiej osoby znacznie usprawnia  podejmowanie szybkich decyzji. Poza tym nie trzeba synchronizować dwóch kalendarzy. Tu jednak wiem, że jest to do dogrania, to tylko kwestia chcenia i kompromisów.
  3. Życie singla nie jest łatwiejsze. Nie mamy nikogo, kto będzie pamiętał o rachunkach, czy przepalonej żarówce w łazience, nikt też nie zmierzy się z krwiożerczym pająkiem*. Nie ma też opcji, że ktoś będzie na Ciebie czekał z obiadem. Zapomnij.
  4. Życie singla nie jest smutne. My się przyzwyczailiśmy do takiego stanu rzeczy. Mi osobiście nie przeszkadza, że jestem sama w mieszkaniu, wręcz potrzebuję tego. Poza tym czuję się ze sobą doskonale. Mówi się nawet, że każdy powinien najpierw pokochać siebie żeby móc zbudować zdrowy związek. Tak więc, ja już kocham siebie, więc…
  5.  Życie singla jest mniej zdrowe. I nie mówię tu o domowych obiadkach i śniadankach, które zawsze milej gotuje się dla dwojga. Ale nawet tak podstawowa czynność związkowa jak przytulanie powoduje, że jesteśmy bardziej otwarci na innych, mamy większą odporność, mniejsze wahania nastrojów, mniejszą skłonność do depresji i nadciśnienia. Jest to związane z prostym faktem na temat naszego organizmu. Podczas przytulania wytwarza się taki milutki hormon jak oksytocyna. Jest to hormon stresu i jest wytwarzana kiedy znajdujemy się w sytuacji stresowej i kiedy się tulimy. Nazywają ją też całkiem miło- hormonem przytulania. Jednak działa cudownie na nasze organizmy. Dzięki niemu nasze naczynia krwionośne się rozszerzają, jesteśmy bardziej dotlenieni, pobudzeni i czujemy się jak na haju.  Warto o tym pamiętać Misiaczki.

   Osobiście nie widzę nic złego w byciu singlem. Nie uważam, żeby było słusznie pchać się w związek bez chemii, tylko dla uczucia bezpieczeństwa i przynależności do pewnej „elitarnej” grupy, czy dlatego, że PESEL już nie ten. Nie jestem też przeciwniczką związków. Ale wiem, że w tym temacie nie ma co się spieszyć. Wolę poczekać i spotkać mężczyznę, na widok którego będę się rumienić, moje serce oszaleje, a ja zapomnę języka w ustach... A możecie mi wierzyć, nie zdarza się to często.


   Na koniec małe wyznanie. Najbardziej w związkach kocham możliwość tulenia się do drugiej osoby. Czy za dnia, czy w nocy. Taki mały miś jestem- z potrzebą dużej przestrzeni osobistej ;) 

*Tu trochę przerysowany przykład. Jako jednostka przyciągająca wszelkie wielonożne paskudztwa musiałam nauczyć się z nimi żyć i zazwyczaj ratuję je z odpływów kanalizacyjnych zwracając im wolność, mając nadzieję, że poradzą sobie na tym wielkim, okrutnym świecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chętnie poczytam co o tym sądzisz. Nie wstydź się nie gryzę ;)