środa, 2 grudnia 2015

Wyznania umiarkowanej książkofilki

   Książki w moim życiu są bardzo istotne. Mam dla nich więcej lub mniej czasu. Nie wyobrażam sobie zasnąć bez choćby symbolicznych kilku stron tekstu do poduszki (chociaż niedawno miałam taki okres, ale lepiej o nim zapomnieć). To taka odskocznia od rzeczywistości, gdzie pochłonięta tekstem nie mam jak angażować reszty ciała w stres i zmęczenie- jest tylko relaks płynący z kolejnych słów.


   Dużo bardziej preferuję wersje drukowane od elektronicznych. Lubię wąchać książki te nowiusieńkie i te wiekowe. Każda ma swój specyficzny zapach. Papier w każdej ma inną fakturę, gramaturę, kolor. Kartki szeleszczą w ciut inny sposób. Jedne są ładniejsze, inne zaskakują treścią. I przede wszystkim mogę do nich wracać jak tylko mam ochotę.

   Nie mam preferowanego gatunku. Za to muszę mieć na daną książkę nastrój. Zawsze dobrze sprawdza się mały romans historyczny, gdzie Jane Austin to dopiero początek. Jak tęsknie za domem chwytam za Prattcheta. Do snu utuli mnie doskonale saga Zmierzch jak i Harry Potter. Nigdy więcej nie tknę Hemingwaya. Kiedy zżera mnie frustracja zrodzona z braku informacji sięgam po literaturę, która pomoże mi te braki uzupełnić. Bo jak coś robię to z rozmachem- jak jestem ignorantką to na całego. Kompromitacja murowana, zapewne w najbardziej widowiskowy sposób. Na szczęście nie lubię się kompromitować, a szczególnie nie znoszę jak wychodzi, że czegoś nie wiem. Dlatego staram się wiedzieć i czytać. Bo lubię czytać!

   Listopad był miesiącem nabywania lektur. Pojawiło się ich u mnie tylko/aż sześć. Pięknych, lśniących blaskiem nowości, delikatnie zaciągających sosnowym olejkiem tytułów o skrajnie różnym zastosowaniu. Mamy po egzemplarzu twórczości Ann Handley, Guy'a Kawasaki ( iPeg Fitzpatrick) oraz Ekaterine Walter z Jessicą Gioglio. Na mojej półce pojawiły się również prace Anety Jadowskiej, Harper Lee i Austina Kleona.

   Nie będę tu oceniać wartości dydaktycznych moich maleństw. Nie ma sensu (może w innym poście). Uważam, że nawet jeśli czytasz namiętnie harlequiny to i tak bardzo dobrze. Bo czytanie bardzo rozwija. Zarówno styl wypowiedzi, horyzonty jak i wyobraźnię.


   Bardzo miło jest porozmawiać z kimś, kto przebrnął przez morze książek, niż z człowiekiem kalkującym bez zastanowienia swoje wypowiedzi z bardziej oklepanych tekstów pojawiających się w internecie. Poza tym... książki są sexy.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chętnie poczytam co o tym sądzisz. Nie wstydź się nie gryzę ;)