piątek, 20 listopada 2015

Miłość vs środki transportu

To nigdy nie wychodzi, prawie tak samo jak związki przez internet. Nie mówię, że nigdy. Ale szansa raczej jedna na milion.

 Jestem mistrzynią dziwnych podrywów. Znaczy, tych stosowanych na mnie. Jakbym miała przytoczyć wszystkie sytuacje rodem z komedii romantycznej to post byłby zupełnie o czymś innym. Postanowiłam skupić się dziś na środkach transportu ponieważ mój ostatni podryw został dokonany w pociągu. W sumie nie licząc samolotu i statku zaliczyłam wszystkie możliwe środki komunikacji w kontekście poznawania potencjalnego partnera.

  Pierwsza akcja z komunikacji zdarzyła mi się jeszcze w gimnazjum. Ja dumne 14 lat, Zbyszek 18. Przepaść wieku i wzrostu- sięgałam mu poniżej ramienia. Poznaliśmy się w autobusie. Mało higienicznie, mało miejsca i Zbyszek musiał usiąść obok mnie. Szczegółów nie pamiętam. Trochę razem byliśmy jakoś od finału WOŚPa, który organizowałam do wiosny. Sukces!

  Kolejna mocna historia zdarzyła się na trasie Olsztyn – Katowice o 5 rano. Pan koło 60 rż. Historia obleśna. Szukał modelki do aktów, bo był domniemanym fotografem, i tu na potwierdzenie pokazywał skórzaną aktówkę. No dramat. Dziewczyny, jeśli koleś sugeruje, że chce Was obfotografować w łanach zbóż ,tylko musicie mu pokazać biust i usiąść na kolanku od razu dzwońcie na policję.

  Kolejna historia, to czas mojej najdłuższej miłości. Poznałam go jadąc na stopa. I tu znów, mało świeża, zmęczona i wymięta. Mój luby jechał groszkowym Peugeotem, w ustach miał lizaka, przy uchu kultowy model Nokii. Typ wikinga na motocyklu. Po pierwszym spotkaniu wspominałam go raczej z rozbawieniem. Później wpadłam jak śliwka w kompot… Dawne dzieje.

  Tych historii było więcej ale nie piszę konkurencji dla Mickiewicza. Najświeższa opowieść …Sytuacja cudowna. Ja zmęczona i wymięta, on przystojny i tajemniczy. Mnie boli kość ogonowa od pozycji embrionalnej wymuszonej moją torbą pod stopami, on z cudownie sexownym głosem, którym jakimś cudem operował do słuchawki tak cicho i szybko, że nic nie zrozumiałam, ale najwyraźniej go rozumiano.

  Pełen romantyzm. Ja, On i setki osób w metalowej puszce sunącej na trasie Olsztyn Główny- Gdynia Główna. Z nudów postanowiłam zabawić się w grę z teatru- tak długo obserwuję aż ściągnę wzrokiem. Skubany przetrwał bez jednej wpadki. Stwierdziłam nawet, że moja cudowna intuicja mnie zawiodła. Przyłapałam go dosłownie 3 razy na zerkaniu w moją stroną, w tym jedno porozumiewawcze spojrzenie i wymiana uśmiechów na samym początku podróży. No nic w granicy błędu statystycznego. Dojeżdżamy do Gdańska. Obiekt westchnień wstaje i zbiera się do wyjścia. Dziękuje mi, tym swoim głosem, za wspólna podróż i uśmiech. W ostatniej chwili pochyla się nade mną i prosi żebym zapisała jego numer. No! Dzień uratowany!

  Byliśmy nawet na randce. No i tyle by było z tej znajomości. Ale nie powiem. Ciekawa historia do portfolio.

Kiedyś opiszę wam te najbardziej żenujące randki… To będzie temat!

A Wy sądzicie, że miłość z trasy może się udać? A może macie równie dziwne opowieści? Podzielcie się, niech mi nie będzie smutno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chętnie poczytam co o tym sądzisz. Nie wstydź się nie gryzę ;)