To nigdy nie wychodzi, prawie tak samo jak związki przez
internet. Nie mówię, że nigdy. Ale szansa raczej jedna na milion.
Jestem mistrzynią
dziwnych podrywów. Znaczy, tych stosowanych na mnie. Jakbym miała przytoczyć
wszystkie sytuacje rodem z komedii romantycznej to post byłby zupełnie o czymś
innym. Postanowiłam skupić się dziś na środkach transportu ponieważ mój ostatni
podryw został dokonany w pociągu. W sumie nie licząc samolotu i statku
zaliczyłam wszystkie możliwe środki komunikacji w kontekście poznawania
potencjalnego partnera.
Pierwsza akcja z komunikacji zdarzyła mi się jeszcze w
gimnazjum. Ja dumne 14 lat, Zbyszek 18. Przepaść wieku i wzrostu- sięgałam mu
poniżej ramienia. Poznaliśmy się w autobusie. Mało higienicznie, mało miejsca i
Zbyszek musiał usiąść obok mnie. Szczegółów nie pamiętam. Trochę razem byliśmy
jakoś od finału WOŚPa, który organizowałam do wiosny. Sukces!
Kolejna mocna historia zdarzyła się na trasie Olsztyn –
Katowice o 5 rano. Pan koło 60 rż. Historia obleśna. Szukał modelki do aktów,
bo był domniemanym fotografem, i tu na potwierdzenie pokazywał skórzaną aktówkę.
No dramat. Dziewczyny, jeśli koleś sugeruje, że chce Was obfotografować w
łanach zbóż ,tylko musicie mu pokazać biust i usiąść na kolanku od razu
dzwońcie na policję.
Kolejna historia, to czas mojej najdłuższej miłości. Poznałam
go jadąc na stopa. I tu znów, mało świeża, zmęczona i wymięta. Mój luby jechał
groszkowym Peugeotem, w ustach miał lizaka, przy uchu kultowy model Nokii. Typ
wikinga na motocyklu. Po pierwszym spotkaniu wspominałam go raczej z
rozbawieniem. Później wpadłam jak śliwka w kompot… Dawne dzieje.
Tych historii było więcej ale nie piszę konkurencji dla
Mickiewicza. Najświeższa opowieść …Sytuacja cudowna. Ja zmęczona i wymięta, on
przystojny i tajemniczy. Mnie boli kość ogonowa od pozycji embrionalnej
wymuszonej moją torbą pod stopami, on z cudownie sexownym głosem, którym jakimś
cudem operował do słuchawki tak cicho i szybko, że nic nie zrozumiałam, ale
najwyraźniej go rozumiano.
Pełen romantyzm. Ja, On i setki osób w metalowej puszce
sunącej na trasie Olsztyn Główny- Gdynia Główna. Z nudów postanowiłam zabawić się
w grę z teatru- tak długo obserwuję aż ściągnę wzrokiem. Skubany przetrwał bez
jednej wpadki. Stwierdziłam nawet, że moja cudowna intuicja mnie zawiodła. Przyłapałam
go dosłownie 3 razy na zerkaniu w moją stroną, w tym jedno porozumiewawcze
spojrzenie i wymiana uśmiechów na samym początku podróży. No nic w granicy błędu
statystycznego. Dojeżdżamy do Gdańska. Obiekt westchnień wstaje i zbiera się do
wyjścia. Dziękuje mi, tym swoim głosem, za wspólna podróż i uśmiech. W
ostatniej chwili pochyla się nade mną i prosi żebym zapisała jego numer. No!
Dzień uratowany!
Byliśmy nawet na randce. No i tyle by było z tej znajomości.
Ale nie powiem. Ciekawa historia do portfolio.
Kiedyś opiszę wam te najbardziej żenujące randki… To będzie
temat!
A Wy sądzicie, że miłość z trasy może się udać? A może macie
równie dziwne opowieści? Podzielcie się, niech mi nie będzie smutno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chętnie poczytam co o tym sądzisz. Nie wstydź się nie gryzę ;)